__________________________________________
Igrzyska śmierci- moja historia.
Głodowe
igrzyska. Każdy sądził, ze po wojnie która miała niedawno miejsce, to będzie
koniec. Jednak przeliczyliśmy się. To była tylko gra. Znowu jesteśmy pionkami w
rękach władz. Mam na imię Merenwen. Pochodzę z 14-stego dystryktu. Dystryktu, w
którym rządzi muzyka. Może właśnie dlatego mało kto zwraca na nas uwagę. Mało u
nas Strażników Pokoju, za to wiele Kosogłosów. Tworzymy instrumenty. Gramy na
nich i śpiewamy. Ludzie z innych dystryktów i Kapitolu często nazywają nas
Elfami, bo z powodu klimatu panującego w naszym dystrykcie ludzie chodzą w
ubraniach z delikatnego materiału, a nasze stopy zdobią sandały. Mamy też dobry
kontakt z przyrodą.
Nie pracujemy
też zbyt ciężko. Robimy to co kochamy. Nasz dystrykt posiada wiele drzew.
Lubimy się tam chować przed upałem, ale mamy również jezioro. Wiele ptactwa
pojawia się na tafli, a my będąc nad brzegiem śpiewamy ptakom, a one nam. Pieśń
za pieśń. Ktoś mógłby pomyśleć, że możemy po czasie mieć dość muzyki. Jednak
gra ona nam w sercach i nawet jak nie jesteśmy w pracy śpiewamy. Inne dystrykty
nie wiedzą co to muzyka. U nich jest ciężej. Nie znaczy to jednak wcale, że dam
im szanse na powrót do domu. Też chce wrócić do domu. Właśnie… Nasze domy. Będę
za nimi tęsknić. Nie są podobne do tych z innych dystryktów. Znajdują się
częściowo pod ziemią. Od ziemi bije chłód, który był dla nas zbawieniem. Dachy
pokryte są piękną zielenią i kwiatami. Będzie mi trudno się z tym wszystkim
pożegnać. Pożegnać… Może na zawsze ?
Strażnicy
Pokoju w naszym regionie traktują nas raczej dobrze. Wiedzą, ze nie jesteśmy
zagrożeniem. Bo niby dlaczego mielibyśmy być ? Mieliśmy wszystko co chcieliśmy.
Owoce jakie rosły na terenie naszego dystryktu należały do nas. Mogliśmy mieć
własne małe uprawy rolne. Nie doskwierał nam aż taki głód. Było dobrze choć co
prawda traciliśmy młode dziewczyny i chłopców, ale mimo wszystko potrafiliśmy o
siebie dbać. Nie często musieliśmy zgłaszać się po astragale. Nie było to
potrzebne.
W naszym
dystrykcie jeśli typowano kogoś za młodego, ktoś starszy zgłaszał się za tą
osobę. Mieliśmy układ, który nie był wypowiedziany na głos. Tym razem nikt nie
zgłosił się na miejsce dziewczyny, która została wybrana. Nie miała w końcu 12,
czy 13 lat. Miała 16 lat, a tą dziewczyną jestem ja.
Wychodzę
teraz z tłumu, kieruję się na podium. Patrzy na mnie całe Panem. Czuję na sobie
ich wzrok. Wzrok ludzi, którzy niedługo będą się cieszyć moją śmiercią. Wiem,
że to będzie dla nich wspaniała rozrywka. Staję obok Stelli Shaffer, która
przedstawia mnie publiczności, oraz jak
zwykle opowiada jakim jestem dzielnym trybutem. Mówi te słowa każdego roku. Nic
się nie zmieniła. Cieszę się jednak, że nic jej się nie stało podczas rebelii.
Dobrze wiem, że jest ona taka radosna tylko na potrzeby widzów. Musi, bo
inaczej groziłaby jej kara śmierci.
-Gorące brawa dla naszej
wspaniałej Merenwen ! Trzymajcie za nią kciuki ! A teraz sprawdźmy jaki
młodzieniec będzie jej towarzyszył… - Stella podchodzi do naczynia, gdzie
znajduje się masa karteczek z nazwiskami i imionami męskimi. Wyciąga jedną z samej
góry i kieruje się na podium, gdzie wszyscy obserwują ją z napięciem. – Naszym
reprezentantem płci męskiej zostanie Emis…- I nagle zamieram. Chłopak w którym
kochało się pół dziewcząt z 14-stki. W tych dziewczynach byłam też ja. Nie
sądziłam, że zostanie wylosowany, jego rodzina nie często musiała zgłaszać się
po dodatkowe porcje żywnościowe. Poza tym był to jego ostatni rok. Gdyby teraz
go nie wylosowano to w przyszłym roku miałby już spokój. Mógłby spać spokojnie.
Choć znając Emisa i jego naturę bohatera z pewnością zgłosiłby się sam. Nawet gdyby
wybrany miał mieć 15 lat.
- Tak więc podajcie sobie ręce,
drodzy trybuci. – Stella stanęła przy nas i czekała aż podamy sobie ręce. Emis
od razu wyciągnął do mnie dłoń. Ja nie do końca byłam świadoma. Spojrzałam w
jego miodowe oczy, które były pełne otuchy. Również podałam mu rękę.
Strażnicy
pokoju zaprowadzili nas do ratusza, gdzie mieliśmy pożegnać się z rodzinami. Pokój
w którym ja siedziałam był pełen pięknych i jasnych kolorów. Kto by pomyślał,
że za niedługo miałam umrzeć.
Drzwi
się otworzyły , a w nich stanęła moja starsza siostra, którą już nie mogło
dosięgnąć wylosowanie. Byłam przynajmniej spokojna, że żaden z moich bliskich
nie wyląduje w tamtym miejscu. Matka wraz z ojcem weszli z lękiem wypisanym na
twarzy. Bali się, ze już nie wrócę. Nie dziwię się. Ile to już razy nie wracali
inni ? Setki. Może tym razem uda się wrócić. Ja nie mnie to Emisowi…
-Kochanie… - matka zaczęła cicho.
Powstrzymywała łzy.
-Mamo. Tato. Nie martwcie się o
mnie. Wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnęłam się do nich blado. – Tańczący
Płatku opiekuj się rodzicami. – Ja i siostra zaśmiałyśmy się. Jej imię w
tłumaczeniu znaczyło Tańczący Płatek. Często półżartem się tak do niej
zwracałam. To był taki nasz siostrzany żart.
-Tak jest Słodka Melodio. – Choć
moje imię nie maiło takiego tłumaczenia siostra zawsze się tak do mnie
zwracała. Jak byłyśmy małe moja siostra miała problemy z wymawianiem „R”,
dlatego z mojego imienia wyszło tłumaczenie na Słodką Melodię.
-Pamiętajcie. Teraz będziecie
musieli się wziąć się w garść. Bez względu na to ,co stanie się na arenie i w
jaki sposób… - zawahałam się, a głos mi zadrżał. Weź się
w garść ! –pomyślałam. – Bez względu na to w jaki sposób umrę, wy musicie
żyć dalej. Pamiętajcie. Ktoś musi zginąć, żeby ktoś mógł przeżyć.
-Skarbie… -Tym razem tata się odezwał, ale tak jak mama
powstrzymywał się od łez.
-My lepiej już pójdziemy. –
Siostra złapała mnie za ramiona. Spojrzała mi głęboko w oczy. – Niech melodia
lasu i śpiew wiatru prowadzą cię do zwycięstwa.
-Niech ptasie piosenki i szum
wody przypomina ci o siostrze. – Przytuliłyśmy się po czym Tańczący Płatek
wyszedł. Rodzice tylko mnie przytulili i zrobili to samo, co moja siostra.
Strażnicy
przyszli po mnie, aby zaprowadzić do pociągu, którym mieliśmy wraz z Emisem
dojechać do Kapitolu. Pociąg był duży. Dla mnie zdecydowanie za duży jak na
transport dla 3 osób. Dlaczego tylko 3 ? Bo nie mamy mentora. Ostatni wygrany z
naszego dystryktu popełnił samobójstwo. Może po prostu dlatego, że nie wytrzymał
wspomnień z areny…. Przykre. Mam nadzieje, ze jak zwyciężę też nie będę miała
koszmarów związanych z tym co wydarzyło się na arenie.
-Merenwen,? Wszystko w porządku?
– właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że stałam w wejściu do pociągu pogrążona w
myślach.
-E..Emis ? Boże przepraszam… -
szybko weszłam do przedziału pociągu i powędrowałam do wagonu jadalnego. Zaraz
za mną wszedł Emis.
-Nic się nie stało. Nie
przepraszaj. – uśmiechnął się do mnie. Miał piękny uśmiech. Odwzajemniłam go
nieśmiało po czym podeszłam do okna, by ostatni raz spojrzeć na swój dom.
-Będę za tym wszystkim tęsknić… -
powiedziałam cicho i wyszłam z przedziału. Nie chciałam by ktoś widział moje
łzy.
Spotkaliśmy
się tylko dwa razy podczas podróży. Na kolacji i śniadaniu. Z obiadu
zrezygnowałam, gdyż nie mogłam nic przełknąć. Po obiedzie byliśmy już na miejscu. Przywitali nas Kapitolińscy
mieszkańcy. Wiwatowali i wykrzykiwali nasze imiona. W towarzystwie strażników
pokoju i Stelli Shaffer ruszyliśmy do centrum odnowy, gdzie ekipa miała w
obowiązku przygotować nas do spotkania z naszym stylistom.
Stoję teraz naga przed ekipą przygotowawczą
Kapitolu, która pozbawia moje ciało niepożądanych włosków. Wyrywa je
gwałtownie, żeby za bardzo nie bolało. I tak boli. Myją mnie, podcinają moje
blond włosy, które sięgają mi tali. Nie czuje się zawstydzona. Nie czuje nic.
-Wszystko gotowe! – przed moimi
oczami pojawiła się niższa o parę centymetrów dziewczyna. Niewiele starsza ode
mnie z włosami koloru cytryny i oczami pomalowanymi na zielono. To ona
przygotowywała mnie wraz z dwójką innych, również dziwnie wyglądających ludzi.
– Już możesz poczekać na przybycie swojego stylisty!
Zostawili
mnie samą. Siedziałam na stole, na którym przed momentem leżałam i wiłam się z
bólu. Sadyści – pomyślałam, lecz
wiedziała, że dla nich to codzienność. Nie miałam do nich żalu. Byli tutaj,
żeby mi pomóc. Ułatwić zdobycie sponsorów.
-Witaj Merenwen. Jestem twoim
stylistą. Będę chciał sprawić, że ludzie oszaleją na twój widok. – Mężczyzna na
oko miał 26 lat. Był młody jak na stylistę. Pewnie początkujący. Miał zielone
oczy i fioletowe włosy, które opadały falami na jego ramiona. Do rzęs
przyczepione miał zielone piórka, które pasowały do jego oczu, sam był ubrany w
zielono-fioletowy komplet. Jak dla mnie była to przesada. – Wstań proszę.
Wykonałam
jego polecenie. Palcem zatoczył kółko, co znaczyło, ze i ja powinnam się
obrócić. Zrobiłam jak kazał. Przyglądał mi się uważnie.
-Już wiem w co cię ubierzemy. Mam
kilka projektów dla trybutów z waszego dystryktu. Gdybym jednak wiedział, że
przyjedzie taka Elfia ślicznotka zaprojektowałbym nową i unikatową suknię. –
zarumieniłam się. Mało kto w moim dystrykcie miał mnie za śliczną. W sumie nie
wiem czy ktokolwiek mnie za taką miał. – Ale wiem, że jak wprowadzę kilka
poprawek tak na szybko to i tak zachwycisz publiczność. – Uśmiechnął się ,a ja
odwzajemniłam uśmiech. – Chodźmy. – Nakazał mi gestem ręki ruszyć za nim.
Ruszyłam wcześniej zakładając biały szlafrok, który leżał obok mnie na blacie. Nie
zakrywał zbyt wiele, ale lepsze to niż nic.
Weszliśmy
do dużego pomieszczenia pełnego pięknych strojów. Całe szczęście, że mój dystrykt zajmuje się muzyką, a samych
mieszkańców uważa się za elfy. –pomyślałam patrząc na kolorowe kreacje. W
naszym dystrykcie zawsze pojawiały się piękne postacie. Zawsze otoczone nutką
tajemnicy i magii. Gdyby nie fakt, że moi przyjaciele szli potem na rzeź byłoby
jak w bajce. Ty też idziesz na rzeź, a
zachwycasz się ubraniami. Upomniałam się w myślach. No tak. Przecież
niedługo mogę zginąć. Nie myśl teraz o
tym. Wyglądaj na silną i odważna Elfią księżniczkę. Zdobądź sponsorów.
-Mam dla ciebie coś wyjątkowego.
– Mój stylista podszedł do wielkiego stojaka z sukniami w kolorach tęczy. Wyjął
stamtąd suknię białą, wręcz prześwitującą. Wyglądała na delikatną i z pewnością
odkrywała wszelkie walory cielesne. Mimo, ze miała elementy metalowe w kolorze
jasnego złota, nie przeszkadzało to i nie zakłócało całej kompozycji, wręcz
odwrotnie. Nadawało jej to kobiecego i zmysłowego zarysu. Była przepiękna. – Załóż ją.
Podeszłam
do stylisty powoli, jakby w obawie, ze jak zrobię to za szybko kreacja
rozpłynie się mu w rękach. Zdjęłam szlafrok, który zsunął się po moim ciele na
podłogę. Mężczyzna kazał podnieś mi ręce, co też uczyniłam ,a sam włożył mi
sukienkę. Poczułam się, jakby ktoś oprószył mnie mgiełką z wody. Ledwie czułam
materiał. Przyjrzałam się swojemu odbiciu i mimo, że nie miałam makijażu, a
moje włosy były po prostu rozpuszczone nie byłam pewna czy to ja. Byłam nie do
poznania. Wyglądałam jak Elf… Jak Elfia
Księżniczka… Byłam zarazem seksowna jak i magiczna, otaczała mnie aura
tajemnicy. U moich stóp znalazły się sandały zrobione z czegoś na wzór mgiełki.
Były na nich zdobienia, różne zawijane wzory. Wkładając je poczułam jakbym
zanurzyła nogi w maleńkich drobinach pisku. Wręcz startych na proszek. Już
wiem, jak czuły się moje poprzedniczki. Czuły się chociaż raz w życiu
wyróżnione, a to co tutaj się działo… Załagadzało sytuacje.
-Założysz jeszcze to Merenwen. –
na jego rękach spoczywała piękna jasno-złota tiara, która miała zdobić moją
głowę.
-I to wszystko, prawda ?-
zapytałam niby z ciekawości, ale sądzę, ze moim głosie dało się wyczuć
rozżalenie i poczucie zawiedzenia. Chciałam więcej.
-Nie moja droga. –Stylista
obdarował mnie uśmiechem. – Tym razem damy ci skrzydła.
Zdziwiłam
się. Skrzydła ? Jeszcze żaden trybut z
naszego dystryktu nie miał skrzydeł. Oczywiście nie miał odkąd sięgam pamięcią.
Byłam sceptyczna co do tego pomysłu. Bałam się, że stylista przesadzi i
zniszczy przy tym to co tworzyła ta suknia. Stylista złapał mnie za rękę i
zaczął prowadzić do kolejnego pomieszczenia. Dzięki temu mogłam poczuć jak
cudownie chodzi się w tej sukni. Dół sukni muskał moje nogi, a rękawy delikatnie opadały w dół. Czułam się
jakbym szła ubrana tylko w mgłę. I tak tez wyglądałam. Idąc krok w krok za moim
stylistą spojrzałam w lustro stojące niedaleko. Wyglądałam cudownie. Nie
wierzyłam własnym oczom.
Pomieszczenie
do którego weszliśmy było spowite mrokiem. Poczułam się trochę nie swojo.
Stylista puścił moją rękę, a ja stałam się bezradna. Nie wiedziałam co się
dzieje, jednak po chwili oślepiło mnie światło. Pokój okazał się nie wielki. A
na samym środku stała wielka gablota, która zajmowałam ¾ pomieszczenia. W
środku znajdowały się skrzydła… Moje skrzydła… Skierowałam się mimowolnie w stronę gabloty
wyciągając rękę. Szybko jednak odskoczyłam chowając ją, gdyż usłyszałam szczęk
zamka. Szkło podjechało w górę, a mój kochany stylista wyjął swój największy
skarb z należytym szacunkiem. Nie wiem z czego były zrobione. Przypominały
skrzydła motyla, lecz nie miały ich barwy. Kolorem pasowały do sukni , którą
miałam na sobie. Były równie przezroczyste i równie kruche. Były duże, ale
lekkie jak piórko Kosogłosa. Mężczyzna podszedł do mnie i przyczepił je do moich
pleców. Nie wiem jak i czym, jednak uzyskał oczekiwany efekt. Skrzydła zostały
jakby jednością z moimi plecami. Nie czułam ich. Zupełnie tak jakby były tam od
zawsze.
-I Co ? Podoba się ? – stylista
machinalnie poprowadził mnie w stronę lustra. Wstrzymałam oddech, gdy ujrzałam
skrzydlatą wróżkę w odbiciu.
-To… to naprawdę ja ? – zapytałam
dotykając swojej twarzy, sukni jaką na sobie miała i przyglądając się baczniej
skrzydłom.
-Tak, ale to jeszcze nie koniec
moja droga.- Stylista zaśmiał się ,a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Nie koniec?
Udaliśmy
się z powrotem do ekipy przygotowawczej. Oni również zaniemówili na mój widok.
Przyglądali się mi i zastanawiali z pewnością, czy to ta sama dziewczyna, nad
którą się znęcali. Stylista wydał im kilka prostych poleceń. Udekorujcie jej oczy złotymi drobinkami,
włosy rozczeszcie i zostawcie rozpuszczone. Możecie dodać kilka złotych,
cieniutkich wstążek. Nie za wiele! A ! I uważajcie na skrzydła !
Wyszedł
zostawiając mnie z nimi. Oni wykonywali jego polecenia, a ja z niecierpliwością
czekałam na efekt końcowy. Byłam podekscytowana. I co się cieszysz ? Przecież i tak umrzesz…
-I co ? Gotowe ? – Mój stylista
najpewniej wszedł do pomieszczenia, gdzie ekipa szybko uwijała się przy moim
makijażu. – Mamy ostatnie minuty. Merenwen musi przejść jeszcze do stajni.
-Tak, tak panie Olavie. –
powiedziała któraś z dziewcząt, a ja zdałam sobie sprawę, ze nawet nie
zapytałam mojego stylisty jak się nazywa , a i on mi się nie przedstawił.
-Dobrze. W takim razie… Słonko
wstań proszę i zrób dla mnie obrót. – Otworzyłam oczy i zrobiłam obrót.
Zupełnie tak jak kazał. Usłyszałam przy tym westchnienia zachwytu całej ekipy,
a i sam Olav westchnął, co znaczyło, że wyglądam lepiej niż zachwycająco,
rewelacyjnie i pięknie. Musiałam wyglądać jak bóstwo. Powędrowałam do
najbliższego lustra. Tym razem nawet nie chciałam wierzyć, ze to ja. Była zbyt
obca. Była… zarazem tak dobrze mi znana i nieznana. Boże.. to nie mogę być ja…
-Chodź. Idziemy do rydwanu.
–Stylista wziął mnie pod rękę i poprowadził przez korytarz do stajni, gdzie
czekały rydwany. Nasz dystrykt, dystrykt 14 miał konie popielate. Piękne i
silne. Podeszłam do nich bez wahania i pogłaskałam po nosach. Zaparskały
wesoło. Sama uśmiechnęłam się na ten dźwięk. U nas było wiele zwierząt. Karmimy
je, a one nas. Dobrze wiemy jak wygląda krąg życia. Żeby jedno mogło przeżyć,
drugie musi umrzeć. Mimo to nikt się nie sprzeciwiał, a zwierzęta jakby nie
miały żalu.
-No, no, no… Widzę, że nawet
konie czują twoją moc. –Stylista uśmiechnął się, a ja nie skomentowałam tego.
Po prostu kochałam zwierzęta, a one akceptowały mnie. Mimo, ze czułam się i
wyglądałam jak bogini, w środku dalej byłam Merenwen z 14-stki. Merenwen,
której może przyjdzie zginąć na arenie, w 76 igrzyskach.
Kiedy
stylista odciągnął mnie od koni udało mi się zauważyć jak inni trybuci się na
mnie patrzą. Jedni nienawistnie z powodu swoich głupich stroi , inni jak na
zmiecha, który miał ich uwieść i zniszczyć. A niektórzy chłopcy patrzyli na
mnie pożądliwie. Nie wiedziałam, jak powinnam reagować… Czy może wykorzystać to
? Mimo wolnie posłałam nieśmiałe uśmiechy każdemu młodemu mężczyźnie
znajdującemu się to na rydwanie, to w jego pobliżu. Niektórzy rumienili się, a
niektórzy odwracali wzrok zawstydzeni.
-Merenwen… Wyglądasz zjawiskowo.
– Odwróciłam się. Emis. Widać było, że i jego stylistka miała dylemat. Emis był
wysokim brunetem. Niezwykle przystojnym i dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na
sobie stój pasujący kolorystycznie do mojego. Jednak uwydatniał u niego jego
męską stronę. Pokazywał jako wojownika. On nie miał skrzydeł, ale również miał
tiarę. Wyglądała na mocniejszą od mojej. Była większa, ale nie przyćmiewała
stroju… Oni chcą zrobić z nas parę
królewską… Moja ręka powędrowała do mojej tiary. Będziemy prezentować się rewelacyjnie… Pomyślałam. Emis pomógł wsiąść mi do rydwanu,
po czym sam to uczynił. Stanęliśmy blisko siebie, czekając na naszą kolej. Jako
, ze jesteśmy 14-stym dystryktem pojedziemy na końcu, i o ile się nie mylę to
my zostaniemy kapitolińskim ludziom w pamięci.
-Wesołych Głodowych Igrzysk
Merenwen…- Emis spojrzał na mnie po raz ostatni.
-I niech los zawsze nam sprzyja
Emisie… - Odpowiedziałam unosząc kąciki moich ust w pół uśmiechu. Ostatnim jaki
z pewnością pojawi się na mojej twarzy.
Nasze
konie ruszyły. Wyjeżdżając z ciemnawej stajni oślepiły nas blaski fleszy. Konie
jechały spokoje mimo tych wiwatów i wrzasków. Zaczęło się… pomyślałam… To
mój początek końca… Przed nami jechali ludzie z 13-stki. Współczuje im. Od
dawna nie brali udziału w igrzyskach. Zapomnieli jak to jest walczyć o życie.
Nie będzie jednak dla nich litości…
Słychać
głosy komentatorów, którzy wychwalają i zarazem wyśmiewają się z niektórych
stroi. Jednak, gdy dochodzi do nas ludzie wzdychają z podziwem. Komentatorzy
gwiżdżą i opisują nasze stroje starannie. Ludzie patrzą na nas i pochłaniają
nas wzrokiem. Kamery pokazują nas częściej od nas. a komentatorzy mówią nasze
imiona co chwila. To dobrze. Zwracają na nas odpowiednią uwagę sponsorów.
Wszyscy na nas zwrócą swoją uwagę.
Władze
wygłaszają przemówienie takie jak zawsze. Mówią o tym jakie to ważne brać
udział w Głodowych Igrzyskach. Stek bzdur. Nic nie znacząca gadanina. Chcą nam
wmówić, że zabijanie się nawzajem ma jakieś większe znaczenie. Nie zgadzam się
z tym.
Parada
dobiegła końca. Zaczęliśmy wracać do stajni, skąd winda mieliśmy pojechać do
swoich apartamentów. Nasz znajdował się najwyżej, bo na 14-stym piętrze. Był
duży i wymyślny. Jak dla mnie za wymyślny. Nie było w nim kontaktu z naturą. To
najbardziej mnie zawiodło. Weszłam do swojego pokoju. Zauważyłam wielkie okno i
pilot do niego. Naciskałam przyciski . Po kolei pojawiały się nowe obrazy, aż w
końcu pojawił się obraz jeziora z kilkoma drzewami. Było tak podobne do tego z
mojego dystryktu… Zostawiłam obraz jeziora i poszłam się przebrać. Założyłam
wygodne jasne i obcisłe spodnie. Do tego białą obcisłą bluzkę z rękawem ¾.
Kolacje
jedliśmy wraz z naszymi stylistami i nasza reprezentantką i opiekunką Stellą. Wszyscy
rozmawiali, a atmosfera była luźna. Nie rozmawialiśmy o tym co ma być na
Igrzyskach. Emis okazał się duszą towarzystwa. Pokazał, ze ma poczucie humoru i
dobrze czuje się w towarzystwie. Nie krępują go nieznajomi. Mnie trochę tak.
Mimo to nie chciałam tego po sobie pokazać. Rozmawiałam, śmiałam się.
-A teraz posłuchajcie. –Stella
spojrzała na nas srogo. –Powiedzcie mi, co potraficie.
-Nie wiem. –Odpowiedziałam szybko
i szczerze. – Nie umiem walczyć jeśli o to chodzi.
-Ja też nic nie umiem. – Emis
spuścił wzrok. – W naszym dystrykcie nie mamy jak ćwiczyć. Nie mamy też
agresywnej natury.
-Właśnie. Nie jesteśmy urodzonymi
zabójcami. – podniosłam lekko głos. Nie chciałam tego , mimo to zrobiłam to.
Nie wiem , czemu. Może to przez te emocje jakie tłumiłam kolejny dzień. – Nie
chcemy zabijać. Nie ćwiczymy setek sposobów na zabijanie. My żyjemy w zgodzie z
natura ! Szanujemy ludzkie życie ! – wstałam od stołu i wyszłam.
Byłam
zła. Nie chce brać udziału w tych igrzyskach. Nie należę do ludzi tego typu. Chcę, żeby było już po wszystkim… -pomyślałam
i wraz z tą myślą zasnęłam w ubraniach na łóżku. Utonęłam w aksamitnej
pościeli.
Następne
dni były monotonne. Treningi, wspólne posiłki. Unikałam kontaktu ze wszystkimi.
Nie byłam gotowa na jakiekolwiek rozmowy. Było mi źle z faktem jak potraktowałam
jedynych ludzi, którzy mogliby mi pomóc. A co jeżeli Olav nie będzie chciał już
robić dla mnie kreacji ? Nie na pewno
nie jest aż tak źle.
Przyszedł
czas testu. Nawe nie wiedziałam kiedy to minęło. Nie miałam pojęcia , co
pokazać. To było dla mnie straszne. Uznałam jednak , ze lepiej będzie jeżeli
dostane zły wynik. Poco mam pokazać ,że mam jakieś atuty ? Chociaż prawda jest
taka, ze nie mam żadnych. Mam tylko nadzieje, że nie zniszczą mnie tak od razu.
Zeszłam
na dół wraz z innymi trybutami. Emis próbował nawiązać ze mną kontakt. Chciał
mnie chyba pocieszyć. Nie udało mu się. On się przynajmniej czegoś nauczył. A
ja ? a ja nic nie wiem. Nic nie umiem.
Po
kolei na sale wchodziły nowe osoby. Byłam coraz bardziej zdenerwowana, gdy do
Sali prosili kolejne osoby. Tym razem zawołali Emisa.
-Powodzenia. – Powiedziałam nie
patrząc na niego.
-Nie dziękuje. Tobie też. –Emis
wyszedł, a ja zostałam sama.
-Nie dziękuje. – odpowiedziałam
szeptem.
Siedziałam.
Czas mi się durzył. Byłam pogrążona w myślach, najczarniejszych scenariuszach
,aż nagle dotarło do mnie, ze ktoś po raz koleiny woła mnie po imieniu. Wstałam
gwałtownie , aby spojrzeć kto mnie woła.
-MERENWEN PROSZONA NA SALE ! –
kobiecy głos był wyraźnie poirytowany. Szybko poszłam w stronę drzwi , które
natychmiast się przede mną otworzyły. Sala treningowa była pusta. Było może
kilka trenerów, których miałam w razie co do dyspozycji. Na górze na małym
tarasie znajdowali się ludzie, którzy mieli mnie oceniać. Ciekawe , czy zdobędę
ich uwagę.
Wzięłam
do ręki łuk. Strzeliłam kilka razy do celu. Trafiłam. Potem podeszłam do
trenerów i zasymulowaliśmy walkę wręcz. Wygrałam. Podeszłam do miejsca ,gdzie
ćwiczyłam równowagę na wysokości. Bez problemu weszłam na konstrukcje i
pokazałam ,ze na wysokościach czuję się jak ryba w wodzie. Podziękowałam i
wyszłam. Może nie będzie, aż tak źle.
Wieczorem
zebraliśmy się wszyscy i usiedliśmy na sofie. Ja trzymałam się z boku, gdyż
dalej było mi wstyd za sytuacje sprzed tygodnia. W telewizji pokazywali wyniki
z pokazu. Gdy doszło do Emisa zamarło mi serce . zaraz będę ja. Emis dostał 8
pkt. Pogratulowaliśmy mu. Nadeszła moja pora. Na ekranie pojawiło się moje
zdjęcie , numer dystryktu… Zdobyłam 10 pkt ! To nie możliwe ! Za co !?
-Gratuluje Meren ! - Emis podszedł do mnie i mnie przytulił. Nie
zdążyłam zareagować. Styliści i Stella również pośpieszyli mi z gratulacjami.
Byłam w szoku. Ja ? 10 ?
-Co im pokazałaś ? –Stella
zachowała się tak , jakbym tydzień temu nie podniosła na nią głosu.
-Nic specjalnego. Strzeliłam
kilka razy z łuku, pokazałam walkę wręcz oraz jak czuję się na wysokościach.
-No i brawo ! Udał ci się . –
Stella uśmiechnęła się. Poszliśmy zjeść kolacje.
Rozmawialiśmy
i żartowaliśmy. Było idealnie. Przeszliśmy do planowania jak się przedstawimy
na pokazach. Ja miałam być miła i pokazać, że jestem bardzo związana z naturą.
Emis pokazać , że jest duszą towarzystwa i ma poczucie humoru. Nasze stroje
mieliśmy zobaczyć następnego dnia. Godzinę przed prezentacją.
Kolejny
dzień przyszedł szybko. Spojrzałam na zegarek. Była 8:oo rano. Długo spałam.
Zazwyczaj budziłam się o 6:oo nie później.
Pospałam… Poszłam do łazienki , przemyłam twarz i spojrzałam na swoje
odbicie. Moje włosy były w artystycznym nieładzie. Przeczesałam je ręką .
wzięłam jakąś gumkę do włosów i spięłam je w luźnego warkocza. Poszłam do szafy
i wyjęłam z niej sukienkę przed kolano, koloru pudrowego różu. Do niej
założyłam białe sandałki na małym obcasiku.
Wyszłam
z pokoju i w salonie spotkałam się z Emisem. Chyba też dopiero wstał. Włosy
miał poukładane w różne strony. Wyglądał olśniewająco. Nawet na zaspanego.
Podeszłam do niego i przywitałam się, razem zjedliśmy śniadanie. Rozmawialiśmy
trochę, Az tematy zeszły na arenę.
-Co zrobisz na arenie ? – zapytał
niepewnie Emis.
-Na pewno nikogo nie zabije.
–Odpowiedziałam szybko.
-Nikogo? – Emis wyglądał na
zdziwionego.
-Nikogo. – Powtórzyłam. – Katniss
miała to wszystko zmienić, a co zrobiła ?
-Nic. – odpowiedział cicho. –Ale
to co ty chcesz zrobić? Żeby wygrać będziesz musiała kogoś zabić.
-Nie chce wygrać.
-Jak to ? – Emis spojrzał na mnie
z niedowierzaniem.
-Normalnie. Nie chce żyć z
poczuciem, że kogoś pozbawiłam życia. –Spojrzałam na Emisa. Uśmiechnęłam się do
niego.
-Poświęcisz się ? – Emis patrzył
na mnie lękliwie.
-Nie wiem jeszcze jak to zrobię.
– Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Stanęłam na palcach i na policzku
złożyłam delikatny pocałunek.- Powodzenia na prezentacji.
Odeszłam
nawet nie patrząc w jego stronę. Udałam się na dach, gdzie znajdował się piękny
ogród. Usiadłam pod jednym z drzew. Załkałam. Łzy płynęły mi po policzkach. Nim
się jednak zorientowałam , ze płaczę Olav podszedł do mnie. Nawet nie
zauważyłam , że ktoś tutaj jest.
-Dlaczego moja Elfka płacze ? –
zapytał z lekkim uśmiechem.
-Nie jestem Elfem. – Zaprzeczyłam
jak małe dziecko, które jest obrażone na cały świat.
-Co się stało ? –Olav usiadł obok
mnie.
-Nic. Po prostu… Nie chce
zabijać, ale nie chce umrzeć. – powiedziałam cicho , ocierając sobie łzy .
-To nie umieraj , a zabijanie potraktuj
jako cel do wygranej. –oburzyłam się na te słowa.
-Mam to potraktować jako cel ?! –
krzyknęłam. Znowu potraktowałam źle osobę, którą powinnam szanować. – Nie
jestem takim człowiekiem !
-Nikt nie mówi , ze jesteś.
–Powiedział spokojnie.
-Ale nie chce zabijać ! Nie będę
zabijać ! Wolę umrzeć !- Krzyknęłam i zaniosłam się płaczem. Olav zagarnął mnie
w swoje ramiona.
-Nie płacz księżniczko. Pamiętaj,
twoje życie jest cenne. Nie mów, ze wolisz umrzeć, aby ktoś inny mógł żyć. –
Wyrwałam się z jego objęć. Miał typowo kapitolińskie podejście. Uciekałam do
pokoju. Zamknęłam się w nim i czekałam ,aż zawołają mnie , abym mogła się
przebrać i zjechać na dół. Wystarczy , że odpowiem na parę pytań.
Zaczęło
się przygotowywanie mnie do wyjścia na scenę i rozmowy z prowadzącym Cesarem ,
który zawsze pomaga nam , zawstydzonym publiką trybutom. Byłam przedostatnia.
Czekałam cała zdenerwowana, nie słuchałam nawet co mówią inni trybuci. Ja
jednak postanowiłam ,ze nie będę grać.
-A teraz zapraszam na scenę
Mernewen , naszą elfią księżniczkę z 14-stego dystryktu! – Głos Cesara
zabrzmiał mi w uszach, a nogi zaprowadziły mnie prosto na scenę. Nie czułam się
zakłopotana tym , ze patrzy na mnie całe Panem.
-Witaj Merenwen. Jak się miewasz?
– Zapytał mężczyzna z uśmiechem.
-A jak mogę się miewać, skoro idę
na rzeź?- odpowiedziałam z uśmiechem. Cesar chyba się zmieszał, ale nie dał
tego po sobie poznać.
-No w sumie masz rację. Ale
powiedz mi, masz już jakąś obraną strategie ? – zapytał z uśmiechem. Chyba
byłam jego najtrudniejszą rozmówczynią.
-Nie mam strategii. Nie jest mi
potrzebna. Nie chce wygrać. – odpowiedziałam.
-Nie chcesz? - Był wyraźnie
zdziwiony.
-Nie. Nie za cenę innego życia. W
naszym dystrykcie szanujemy inne życia. Nie odbieramy ich od tak.
-Masz zamiar się poddać ? –zapytał
Cesar
-Nie nazwałabym tego poddaniem
się. Powiedziałabym raczej, że … -zawahałam się.
- że raczej co ? – zapytał z
zaciekawieniem.
-powiedziałabym raczej, ze
wygram. Wygram, bo nie złamię zasad swojej moralności.
-Chcesz powiedzieć , że igrzyska są
złe ?
-Wy Kapitolińscy ludzie myślicie,
ze to wspaniała rozrywka. Katniss miała to zakończyć. Nie udało się. Ja nie
będę marionetką w rękach władz. Nikt nie powinien pochwalać odebrania sobie
nawzajem życia. Mam tylko nadzieje, że rodzice trybutów, którzy polegną w walce
wybaczą zwycięscy. Wiem też, ze to nie będzie łatwe. Tego nie da się wybaczyć.
Zabrzmiał
dźwięk dzwonka obwieszczający koniec mojego czasu. Wstałam, uścisnęłam rękę
Cesarowi , a na publiczność nawet nie spojrzałam. Wyszłam. Usiadłam na swoim
miejscu. Nie dostałam nawet braw. Na ekranach pojawił się mój zawzięty wyraz
twarzy. Nie chciałam okazać żadnych emocji. Wszyscy byli zachwyceni moim
wyglądem. Błękitną sukienką przed kolano z delikatnego materiału i szpilkami w
granatowym kolorze. Teraz jednak ogarnęło ich przerażenie i niesmak do mojej
osoby. Mnie w sumie tez. Jak sobie przypomnę, ze na początku za wszelką cenę
chciałam wygrać… To okropne jak przedmiotowo chciałam potraktować ludzkie
życie. A teraz ? jak wdziałam tych trybutów ? Nawet zawodowcy udają! Taka jest
prawda. Żadne z nich nie chce umierać. I co najważniejsze. Na początku nie mają
ochoty na zabijanie, dlaczego zabijają ? Dlatego, że chcą wrócić. Ja nie musze.
Moi rodzice mają moją siostrę , która już na pewno nie zginie na igrzyskach.
Rodzice pogodzą się z moją śmiercią i na pewno zrozumieją dlaczego to zrobiłam.
Następnego
dnia wstaliśmy wszyscy o świcie. Była 4 rano, na arenę wjeżdżamy o 6 , tak więc
miałam trochę czasu. Z Emisem nie rozmawiałam od owego całusa w policzek. Nie
wiem , czy czuł się skrępowany tym , ze go pocałowałam , czy też był na mnie o
to zły…Nie miałam pojęcia. Nie zmuszałam go jednak do rozmowy ze mną. Wiedział,
co mam zamiar zrobić. Pewnie tego nie pochwalał, nie wiedziałam czemu. Dzięki
temu był bliżej powrotu do domu. A może chodziło mu o to , co powiedziałam na
wizji? O to , ze nie chce stać się maszyną do zabijania ? Nie wiedziałam.
Ruszyłam
korytarzem, a w salonie spotkałam mojego stylistę. Złapał mnie za rękę i
poprowadził na dach , skąd wylecieliśmy poduszkowcem. Tam wszczepili mi
lokalizator. Zresztą nie tylko mnie. Zrobili to każdemu trybutowi, tak aby
wiedzieć jakie jest nasze położenie na arenie. Kontrola, kontrola i jeszcze raz
kontrola.
Dolecieliśmy
na miejsce. Mój stylista zaprowadził mnie do małego pomieszczenia, gdzie miałam
założyć strój na igrzyska. Na stole leżały obcisłe spodnie, bluzka na
ramiączku, która również przylegała do ciała. Wszystko było w kolorze brązu i
zieleni. Była też do tego bluza. Cienka, bo cienka, ale z pewnością miała
chronić przez chłodnymi nocami. Przewiązałam bluzę w okolicach bioder.
Spojrzałam do lustra. Wyglądałam jak wojowniczka. Włosy spięłam w luźny
warkocz. Olav przyglądał mi się bacznie.
-Naprawdę chcesz to zrobić ? –
Spojrzał na mnie ze smutkiem.
-Nie będę marionetką władz. – nie
spojrzałam na niego.
-Powodzenia Słodka Melodio. –
uśmiechnął się blado.
-To nie jest prawdziwe
tłumaczenie mojego imienia. – Odwróciłam się do niego z półuśmiechem na twarzy.
-Nie ? – Zdziwił się. – Tak więc
jak brzmi twoje imię , o Pani ? – Ukłonił się lekko.
-Moje imię to Gotowa Do
Poświęceń. – Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, ale także nuta
zrozumienia. Nie chciałam się poświęcić dla tego, ze moje imię na to
wskazywało. Taka po prostu byłam. Nie idealna , ale lojalna swoim przekonaniom
.
-Tak więc Merenwen, która jesteś
gotowa do poświęceń idź i czyń swoją powinność. Niech los zawsze sprzyja takim
jak ty. – Olav ukłonił mi się nisko poczym opuścił pomieszczenie. W głośnikach
rozbrzmiał głos, który nakazał wejść do cylindrów, którymi wjedziemy na arenę.
Zrobiłam to co kazał. Weszłam i powoli wjeżdżałam na arenę.
Mamy
kilka sekund, aby rozejrzeć się po arenie i znaleźć potencjalny cel ucieczki. Mnie
to nie potrzebne. Kiedy wszyscy są zdenerwowani ja chłonę to co daje mi
otaczająca mnie natura. Zaczęłam wdychać powietrze, słuchać śpiewu ptaków.
Zamknęłam oczy. I nagle usłyszałam strzał obwieszczający początek igrzysk. Nie
zeszłam z podestu. Stałam dalej czekając. Zaczęłam nucić. , aż nucenie
przerodziło się w śpiew. Śpiewałam, tak po prostu. Chciałam załagodzić swój
ból. Ja. Merenwen, dziewczyna, która jest gotowa do poświęceń. Poczułam ból,
który przeszył moje serce. Upadłam. Nie
będę marionetką…
____________________________________________________
Mam nadzieję, że się wam spodobało :)